grudnia 23, 2018

Happy Solstice, czyli recenzja świątecznego odcinka Sabriny



(recenzja powstawała z moim własnym mruczącym chowańcem na kolanach)

Niedługo po premierze pierwszego sezonu Chilling Adventures of Sabrina, wyczekiwanego od chwili ogłoszenia powstawania tej produkcji, dostaliśmy informację o specjalnym odcinku świątecznym. Kto będący pod wrażeniem tegorocznej premiery jesieni nie był szczęśliwy, że nowa ulubiona czarownica zagości na naszych ekranach szybciej niż w przyszłym roku? Sama bardzo czekałam na ten odcinek. Wcale nie dlatego, że sezon pierwszy połknęłam w dwa dni i to tylko dlatego, że w międzyczasie musiałam też spać...
Zanim jednak przejdę do omawiania fabuły, chciałabym zauważyć jedną rzecz natury czysto estetycznej. Dlaczego w niektórych ujęciach postacie mają tak bardzo żółte twarze, nie tylko w tym odcinku, ale i również w pierwszym sezonie? To nie jest niskobudżetowa produkcja bez zatrudnionych makijażystów. Dlaczego więc nikt im nie powiedział żeby wykonywali ten makijaż w inny sposób, który nie sprawia, że aktorzy wyglądają na chorych? Ale wracając do samego serialu...
To, w jaki sposób twórca Riverdale odświeżył wizerunek młodej wiedźmy, niektórym znanej tylko z serialu Sabrina Nastoletnia Czarownica, spodobało się wielu (równie wielu się nie spodobało). Dostaliśmy Sabrinę prosto z kart komiksu, nastolatkę świadomą swojego dziedzictwa. Magia tutaj nie jest ułagodzona, a kultowe już teraz „Praise Satan” ciotki Zeldy bawi i zachwyca wszystkich fanów. To wszystko sprawiło, że na odcinek świąteczny czekało wielu chcących poznać świąteczne obyczaje Kościoła Nocy. Ale czy dostaliśmy to czego oczekiwaliśmy?
I tak, i nie.
Na pewno dostaliśmy bardzo uderzającą w oczy ekspozycję w pierwszych minutach odcinka. Naprawdę, scenarzyści powinni się nauczyć, że widzowie nie są idiotami. Jeżeli wszyscy mieszkańcy domu razem obchodzą „wiedźmowe” Boże Narodzenie od co najmniej 16 lat, to wyjaśnianie pierwszej i najważniejszej tradycji raczej nie ma sensu. A kuje w oczy niemiłosiernie.

Wytłumaczmy jak krowie na rowie...

Odcinki specjalne mają to do siebie, że są pomiędzy. Pomiędzy sezonami, czy połowami sezonu. To sprawia problem z wyborem wątków, które można by wstawić, rozpocząć i zakończyć w tym jednym odcinku. Plusem jest to, że odcinek ten nie został wykorzystany aby rozpocząć wątki, na które następnie przyszłoby czekać aż do kwietnia, chociaż z drugiej strony nie jest zupełnie oderwany, co jest jego plusem.
Podobnie jak w regularnym pierwszym sezonie dostajemy silną postać kobiecą – Grylę. Chociaż w pierwszym sezonie widzimy, że siła tych kobiet czasami jest jak wydmuszka i w ostatecznym rozrachunku wciąż stoi za nimi mężczyzna. Świąteczny odcinek mocniej zarysowuje tę wiedźmowatą niepodległość. Ciekawym dla mnie był fakt, że naprzeciwko Gryli postawiono demona. Dzięki temu twórcy mogli schować tutaj wątek nieszczęśliwej i niespełnionej matki, której w okrutny sposób odebrano dziecko (cytując Sabrinę „Serio, o co chodzi z wiedźmami i kanibalizmem?”), który dobrze rezonuje z postacią Zeldy. Można sobie przy tym zadać pytanie, czy to właśnie nie był główny cel tego wątku. Chociaż wykorzystanie do tego julowego demona, swego rodzaju dziecka Szatana, któremu przecież wszystkie wiedźmy i czarownicy są poddani jest zastanawiające. Powinno z tego wynikać, że jest to koegzystencja (pomiędzy czarownicami a demonami), a nawet współpraca i te dwie strony ze sobą nie walczą (w końcu z jakiegoś powodu Kościół Nocy nie posiadał egzorcyzmów), a przynajmniej nie powinny. Tutaj jednak dzieje się inaczej i demon zostaje ukarany za swoje czyny. Jak dla mnie był to najciekawszy wątek, ponieważ pozwalał również w spójny sposób pokazać chociaż część tradycji świętowania przesilenia u czarownic bez dodawania tak oczywistych ekspozycji, jak w pierwszych minutach odcinka.
 Bezpośrednio połączony z wątkami z pierwszego sezonu (ponieważ skupia się na problemach sercowych Sabriny), dostajemy wątek poboczny, skupiony na Harveyu. Jest on dla mnie jednym z lepiej skonstruowanych w tym odcinku, w przeciwieństwie do nieistniejącego wątku Ambrose'a oraz przyjaciół Sabriny - ich role są tutaj marginalne i zbędne. W dodatku wątek skupiający się na kuzynie Sabriny ma w sobie tyle dziur, co ser szwajcarski... Czy ktoś może mi wyjaśnić, dlaczego zaprosił na święta chłopaka, który na końcu pierwszego sezonu zachowuje się jak pozbawiony mózgu? Chodzi mi o moment przedstawienia (samym mężczyznom) dziecka Blackwella. W końcu Zelda wcale nie ukradła pierworodnej Wysokiego Kapłana... skąd w Amobrosie tyle zaufania? Póki co postać jego „chłopaka” jest tak marginalna, że nie powinna wzbudzać za grosz zaufania, a mimo to, siedział sobie razem z rodziną Ambrose'a przy uprowadzonym dziecku jak gdyby nigdy nic...
Wracając do Harveya, chłopak nie zmienia swojego zdania co do magii. Jest wręcz wrogo do niej nastawiony i wciąż traktuje Sabrinę w dosyć chłodny sposób. Co jest całkowicie zrozumiałe, przecież to właśnie za sprawą czarów był zmuszony zabić swojego brata. Sama główna bohaterka nie widzi jednak problemu aby tę magię podsuwać mu w każdy możliwy sposób (Sabrino, proszę. Jesteś inteligenta przecież). Tym niestety traci w moich oczach, jak również faktem, że nie potrafi zrozumieć, że czasem dorośli maja rację (szokujący fakt dla postaci seriali młodzieżowych) czegoś jej zabraniając. Potrafię zrozumieć, że to przywary jej nastoletniego wieku, ale i tak lekko mnie to irytuje. Choć może to dobrze, bo przecież serial ma wywoływać emocje.
W sumie odcinek ten jest miłym przerywnikiem w oczekiwaniu do kwietnia, jednak im bardziej zastanawiam się nad tym jak wyszedł, mam więcej „ale” co do niego. Być może gdyby wybrali inne święto na odcinek specjalny i wyemitowali go w późniejszym czasie wyszedłby on lepiej.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 It`s Ninquellote , Blogger