(recenzja powstawała z
moim własnym mruczącym chowańcem na kolanach)
Niedługo
po premierze pierwszego sezonu Chilling Adventures of Sabrina,
wyczekiwanego od chwili ogłoszenia powstawania tej produkcji,
dostaliśmy informację o specjalnym odcinku świątecznym. Kto
będący pod wrażeniem tegorocznej premiery jesieni nie był
szczęśliwy, że nowa ulubiona czarownica zagości na naszych
ekranach szybciej niż w przyszłym roku? Sama bardzo czekałam na
ten odcinek. Wcale nie dlatego, że sezon pierwszy połknęłam w dwa
dni i to tylko dlatego, że w międzyczasie musiałam też spać...
Zanim jednak przejdę do
omawiania fabuły, chciałabym zauważyć jedną rzecz natury czysto
estetycznej. Dlaczego w niektórych ujęciach postacie mają tak
bardzo żółte twarze, nie tylko w tym odcinku, ale i również w
pierwszym sezonie? To nie jest niskobudżetowa produkcja bez
zatrudnionych makijażystów. Dlaczego więc nikt im nie powiedział
żeby wykonywali ten makijaż w inny sposób, który nie sprawia, że
aktorzy wyglądają na chorych? Ale wracając do samego serialu...
To, w jaki sposób
twórca Riverdale odświeżył wizerunek młodej wiedźmy, niektórym
znanej tylko z serialu Sabrina Nastoletnia Czarownica, spodobało się
wielu (równie wielu się nie spodobało). Dostaliśmy Sabrinę
prosto z kart komiksu, nastolatkę świadomą swojego dziedzictwa.
Magia tutaj nie jest ułagodzona, a kultowe już teraz „Praise
Satan” ciotki Zeldy bawi i zachwyca wszystkich fanów. To wszystko
sprawiło, że na odcinek świąteczny czekało wielu chcących
poznać świąteczne obyczaje Kościoła Nocy. Ale czy dostaliśmy to
czego oczekiwaliśmy?
I tak, i nie.
Na pewno dostaliśmy
bardzo uderzającą w oczy ekspozycję w pierwszych minutach odcinka.
Naprawdę, scenarzyści powinni się nauczyć, że widzowie nie są
idiotami. Jeżeli wszyscy mieszkańcy domu razem obchodzą
„wiedźmowe” Boże Narodzenie od co najmniej 16 lat, to
wyjaśnianie pierwszej i najważniejszej tradycji raczej nie ma
sensu. A kuje w oczy niemiłosiernie.
Odcinki specjalne mają
to do siebie, że są pomiędzy. Pomiędzy sezonami, czy połowami
sezonu. To sprawia problem z wyborem wątków, które można by
wstawić, rozpocząć i zakończyć w tym jednym odcinku. Plusem jest
to, że odcinek ten nie został wykorzystany aby rozpocząć wątki,
na które następnie przyszłoby czekać aż do kwietnia, chociaż z
drugiej strony nie jest zupełnie oderwany, co jest jego plusem.
Podobnie jak w
regularnym pierwszym sezonie dostajemy silną postać kobiecą –
Grylę. Chociaż w
pierwszym sezonie widzimy, że siła tych kobiet czasami jest jak
wydmuszka i w ostatecznym rozrachunku wciąż stoi za nimi mężczyzna.
Świąteczny odcinek mocniej zarysowuje tę wiedźmowatą
niepodległość. Ciekawym dla mnie był fakt, że naprzeciwko Gryli
postawiono demona. Dzięki temu twórcy mogli schować tutaj wątek
nieszczęśliwej i niespełnionej matki, której w okrutny sposób
odebrano dziecko (cytując Sabrinę „Serio, o co chodzi z wiedźmami
i kanibalizmem?”), który dobrze rezonuje z postacią Zeldy. Można
sobie przy tym zadać pytanie, czy to właśnie nie był główny cel
tego wątku. Chociaż wykorzystanie
do tego julowego demona, swego rodzaju dziecka Szatana, któremu
przecież wszystkie wiedźmy i czarownicy są poddani jest
zastanawiające. Powinno z tego wynikać, że jest to koegzystencja
(pomiędzy czarownicami a demonami), a nawet współpraca i te dwie
strony ze sobą nie walczą (w końcu z jakiegoś powodu Kościół
Nocy nie posiadał egzorcyzmów), a przynajmniej nie powinny. Tutaj
jednak dzieje się inaczej i demon zostaje ukarany za swoje czyny.
Jak dla mnie był to najciekawszy wątek, ponieważ pozwalał również
w spójny sposób pokazać chociaż część tradycji świętowania
przesilenia u czarownic bez dodawania tak oczywistych ekspozycji, jak
w pierwszych minutach odcinka.
Bezpośrednio połączony z
wątkami z pierwszego sezonu (ponieważ skupia się na problemach
sercowych Sabriny), dostajemy wątek poboczny, skupiony na Harveyu.
Jest on dla mnie jednym z lepiej skonstruowanych w tym odcinku, w
przeciwieństwie do nieistniejącego wątku Ambrose'a oraz przyjaciół
Sabriny - ich role są tutaj marginalne i zbędne. W dodatku wątek
skupiający się na kuzynie Sabriny ma w sobie tyle dziur, co ser
szwajcarski... Czy ktoś może mi wyjaśnić, dlaczego zaprosił na
święta chłopaka, który na końcu pierwszego sezonu zachowuje się
jak pozbawiony mózgu? Chodzi mi o moment przedstawienia (samym
mężczyznom) dziecka Blackwella. W końcu Zelda wcale nie ukradła
pierworodnej Wysokiego Kapłana... skąd w Amobrosie tyle zaufania?
Póki co postać jego „chłopaka” jest tak marginalna, że nie
powinna wzbudzać za grosz zaufania, a mimo to, siedział sobie razem
z rodziną Ambrose'a przy uprowadzonym dziecku jak gdyby nigdy nic...
Wracając do Harveya,
chłopak nie zmienia swojego zdania co do magii. Jest wręcz wrogo do
niej nastawiony i wciąż traktuje Sabrinę w dosyć chłodny sposób.
Co jest całkowicie zrozumiałe, przecież to właśnie za sprawą
czarów był zmuszony zabić swojego brata. Sama główna bohaterka
nie widzi jednak problemu aby tę magię podsuwać mu w każdy
możliwy sposób (Sabrino, proszę. Jesteś inteligenta przecież).
Tym niestety traci w moich oczach, jak również faktem, że nie
potrafi zrozumieć, że czasem dorośli maja rację (szokujący fakt
dla postaci seriali młodzieżowych) czegoś jej zabraniając.
Potrafię zrozumieć, że to przywary jej nastoletniego wieku, ale i
tak lekko mnie to irytuje. Choć może to dobrze, bo przecież serial
ma wywoływać emocje.
W sumie odcinek ten jest
miłym przerywnikiem w oczekiwaniu do kwietnia, jednak im bardziej
zastanawiam się nad tym jak wyszedł, mam więcej „ale” co do
niego. Być może gdyby wybrali inne święto na odcinek specjalny i
wyemitowali go w późniejszym czasie wyszedłby on lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz